+5
krasnal 1 maja 2014 14:16
Dzień 4 - Morze Martwe, Ein Gedi

Dawid odszedł stamtąd i zamieszkał w miejscach niedostępnych Engaddi. (1 Sm 24, 1)

Czwarty dzień naszej wycieczki postanawiamy spędzić nad Morzem Martwym, w miejscowości Ein Gedi. Najłatwiej dojechać tam z Jerozolimy zielonym autobusem firmy Egged - linią 486 w kierunku Neve Zohar. Odjeżdżają one z głównego dworca autobusowego w Jerozolimie (CBS) rano co około godzinę. Rozkład jazdy można bez problemu odnaleźć na stronie przewoźnika. Przy wejściu na dworzec tradycyjnie musimy przejść kontrolę bezpieczeństwa, a nasz bagaż jest prześwietlany. W kasie kupujemy bilet autobusowy za 37,5₪.

Autobus jest w miarę zapełniony, ale bez problemu udaje nam się znaleźć wolne miejsca. Kończą się zabudowania Jerozolimy, zaczyna się pustynia. Po prawej stronie przy drodze pasą się wielbłądy. Szosa cały czas opada w dół. Co jakiś czas mijamy tablice informujące o aktualnej wysokości. Po pewnym czasie na horyzoncie widać Morze Martwe. Droga skręca na południe i dalej prowadzi zachodnim brzegiem tego zbiornika. Autobus na chwilę zjeżdża z głównej drogi żeby zatrzymać się w osadzie Kalia. Tu mamy okazję zobaczyć jak wygląda prawdziwy izraelski kibuc. Miejscowość ta jest również znana ze względu na pobliskie ruiny Qumran, gdzie odnaleziono słynne rękopisy. Mijamy kolejny przystanek - płatną plażę Mineral Beach i po chwili już jest jesteśmy w Ein Gedi. Podróż z Jerozolimy zajmuje nieco ponad godzinę.


Przez Ein Gedi można właściwie rozumieć trzy pobliskie miejsca. Pierwszym przystankiem jadąc z Jerozolimy jest Nahal David (Strumień Dawida). Kilometr dalej na południe jest Ein Gedi Parking, położony przy bezpłatnej plaży, a po kolejnych dwóch kilometrach znajduje się właściwe Ein Gedi - pustynna oaza i kibuc z supermarketem, hotelem i ogrodem botanicznym.

My wysiadamy na Nahal David, znajduje się tu bowiem pierwszy cel naszej wycieczki - rezerwat przyrody Wadi Dawid (Dolina Dawida). Wejście do rezerwatu kosztuje 29₪, w cenie otrzymujemy mapkę z zaznaczonymi szlakami i ścieżkami. Wybierając się do Wadi David należy pamiętać o odpowiednim ubraniu (nakrycie głowy), obuwiu (węże), i zapasie wody i czasu - na dłuższe trasy na krawędź płaskowyżu wg. ulotki należy wyruszyć nie później niż o 8 rano i zabrać z sobą 5 litrów wody.

Dolina Dawida jest schronieniem dla wielu gatunków zwierząt. Pierwsze z nich napotykamy zaraz za wejściem. Na skale wygrzewa się góralek syryjski, który wydaje sobie nic nie robić z naszej obecności. Góralki to ciekawostka zoologiczna - choć wygląda jak przerośnięty świstak, jest spokrewniony bardziej ze słoniami niż z gryzoniami. Inną ciekawostką jest występowanie góralka w biblii - średniowieczni tłumacze nie mając jego odpowiednika w rodzimej faunie tłumaczyli go na polski jako borsuk, królik a nawet jeż.


Dolina Dawida to również ciekawostka geologiczna. Woda, która zimą w deszczem spadła na Wyżynę Judejską, po kilku miesiącach wypływa na powierzchnię właśnie tutaj. Po chwili docieramy do pierwszego z wodospadów. Turyści mogą legalnie wejść pod strumień wody - zawsze chciałem to zrobić więc bez wahania wchodzę pod wodospad. Woda jest lodowata i zapiera dech w piersiach.


Obok w wodzie pluska się stado czarnotków arabskich - czarnych ptaków wielkości kosa z jaskrawymi, pomarańczowymi końcówkami skrzydeł. My idziemy dalej w górę strumienia. Następny wodospad jest jeszcze większy. Kolejny okupuje hałaśliwa grupa chłopców - swoimi krzykami wypłoszyli chyba wszystkie okoliczne zwierzęta. Jak później czytałem w relacjach, Dolina Dawida jest bardzo popularnym celem izraelskich uczniów i przekleństwem dla turystów, którzy w chcą tam nacieszyć ciszą i przyrodą.


Na końcu doliny dostępnej dla turystów znajduje się najwyższa z kaskad, Wodospad Dawida. Tutaj już nie można wchodzić, o czym informują tabliczki. Zakaz ten jest zupełnie ignorowany - pod wodospadem hałasuje kolejna grupa dzieci, tym razem dziewcząt. Postanawiam również wejść i po chwili wiem skąd wziął się zakaz - strumień wody jest tak silny, że niemal mnie przewraca.


W tym miejscu można albo wrócić do bramy rezerwatu, albo wyruszyć na szlak w kierunku sąsiedniej Wadi Arugot (Doliny Arugot). My wybieramy ten drugi wariant - ścieżka stromo wspina się na płaskowyż. Im wyżej wchodzimy tym krajobraz robi się coraz bardziej pustynny. W dole doskonale widać Morze Martwe i góry na drugim brzegu. Tam już jest Jordania.


Krajobraz dookoła to tylko spękana skała. Ani śladu wody, zwierząt. resztki roślinności. Idealnie nadaje się na zdjęcia plenerowe do filmu science-fiction o podróży na Marsa. Migawka od aparatu klika raz za razem.


Po jakimś czasie widzimy w oddali ludzką sylwetkę - pierwszą napotkaną osobą od opuszczenia Doliny Dawida okazuje się strażnik rezerwatu. Pyta skąd jesteśmy, wdajemy się w miłą pogawędkę. Wskazuje na pobliskie ruiny świątyni z epoki epoki miedzi. Niewiele z niej zostało :)


Tuż za ruinami znajduje się źródło (Spring Ein Gedi). Sadzawka otoczona drzewami pośrodku pustyni robi niesamowite wrażenie. Można sobie w niej usiąść i zrelaksować się w cieniu drzew. Dokoła nie ma śladu człowieka, mało kto wybiera się poza oklepane Dolinę Dawida czy Arugot.


Powoli ruszamy dalej. W dole widać jak na dłoni gaje palmowe położone nad brzegiem Morza Martwego. Nasz szlak kończy się u wylotu Wadi Arugot. Jakby ktoś chciał zwiedzić i tę dolinę, musi wykupić kolejny bilet. My jednak udajemy się w kierunku morza, a właściwie bezodpływowego jeziora. Po drodze mijamy gaj palmowy, który widzieliśmy wcześniej z góry. Gałęzie uginają się pod ciężarem daktyli, które o tej porze roku chyba jeszcze nie są dojrzałe.


Po chwili kolejna niespodzianka - drogę przecina nam stado koziorożców nubijskich, liczące około 20-30 osobników. Wśród nich są zarówno stare kozły i ogromnym porożem jak i małe koźlątka. Co jak co, ale nie chciałbym spotkać się takim capem sam na sam :)


W końcu docieramy na parking przy plaży. Plaża w Ein Gedi ma tę zaletę, że jest bezpłatna, i wyposażona w prysznice (również darmowe), gdzie możemy zmyć nadmiar soli po kąpieli w morzu. Wcześniej zatrzymujemy się na lody/piwo w nadmorskim barze. Przyznam, że piwo chyba nigdy nie smakowało mi jak w tam. Altimetr pokazuje, że jesteśmy 380 metrów pod poziomem morza.

Kolejną atrakcją dnia jest oczywiście pływanie w morzu. Zasolenie w tym akwenie wynosi około 30%, czyli jest 10 razy większe niż średnio w Adriatyku i 30-100 razy większe niż w Bałtyku. Pozwala to unosić się na wodzie bez wykonywania jakichkolwiek ruchów. Należy jednak uważać, żeby woda nie dostała się do oczu - tak słona woda spowoduje krótkotrwałą ślepotę. Próbuję nawet czytać znalezioną na plaży gazetę, ale nie wychodzi mi przewracanie stron. Od razu tracę równowagę.


Teraz kolej na zbiegi piękności :) Błoto z Morza Martwego ma ponoć cudowne właściwości, regeneruje, pobudza i wygładza skórę, pobudza krążenie. Normalnie za takie błotko musimy zapłacić kupę kasy, tu jednak mamy je za darmo. Znajdujemy bowiem dołek z błockiem i po chwili wyglądamy jak prawdziwi mieszkańcy Czarnego Lądu ;)


Co dobre szybko się kończy, czas na powrót do Jerozolimy. Autobus przyjeżdża zgodnie z rozkładem, o dziwo bilet powrotny kosztuje mniej - tylko 30₪.

Dzień 5 - Tel Awiw

Czy wspominałem, że co dobre szybko się kończy? Również cała nasza krótka wycieczka dobiega końca. Następnego dnia o 6 rano mamy powrotny samolot do Warszawy. Ze względu na procedury bezpieczeństwa, na lotnisku musimy być już o 3 w nocy, więc ostatni nocleg nie ma sensu i postanawiamy przeczekać noc na lotnisku. Z CBS to stolicy Izraela autobusy Egged jeżdżą bardzo często - średnio co 15 minut. Bilet kosztuje 18₪, a podróż zajmuje godzinę.

W Tel Awiwie dworzec autobusowy znajduje się w południowej części miasta, niedaleko stacji kolejowej HaHagana. Z tej stacji można pociągiem dojechać na lotnisko i taki jest nasz plan na wieczór. Pogoda zniechęca nas jednak do aktywnego zwiedzania. O ile w Jerozolimie, ze względu na wyniesienie i odległość od morza, wysokie temperatury były znośne, o tyle tutaj - wilgotność powietrza jest wysoka i po chwili leje się z nas strumieniami. Cały pobyt w Tel Awiwie spędzamy więc na skwerku a potem na nadmorskiej plaży.


Wieczorem, zgodnie z planem idziemy na dworzec. Tam małe zamieszanie - podają przez głośniki komunikat hebrajsku. Część ludzi przechodzi na inny peron, my się kręcimy nie wiedząc o co chodzi. Na szczęście jakaś kobieta wyjaśnia nam, że pociąg na lotnisko odjedzie z innego peronu. Po chwili siedzimy w pociągu. Podróż na lotnisko zajmuje nie więcej niż kwadrans.

Na lotnisku znajdujemy jakiś zaciszny kąt, żeby przeczekać, aż ruszy odprawa. Na odprawie tradycyjnie zostaję uznany za terrorystę, mój plecak zostaje rozbebeszony i poddany działaniu ciśnienia, jestem przesłuchiwany przez kilka osób, by wreszcie, po około godzinie, stanąć pod bramką do samolotu.

Podsumowanie

Warto bez dwóch zdań. Przez te 5 dni zdążyliśmy zaledwie liznąć Izraela, więc z pewnością tam jeszcze kiedyś wrócę. Cenowo Izraelowi bliżej do Europy Zachodniej niż do Polski, szczególnie jeśli chodzi o wyżywienie i noclegi. Zbliżony do cen polskich jest transport. Ponieważ miałem inne plany wyjazdowe na czerwiec, musiałem wyjątkowo ciąć koszty. Zamiast lokalnych knajpek wybierałem uliczne garkuchnie.

1₪ (szekel) - 0,9 zł
Przelot: kupowane przez Expedię - około 510 zł.
Hotel: 380$ za 3-osobowy pokój za 4 noce.
Przejazdy: Lotnisko TLV - Jerozolima: 24₪, Jerozolima - Betlejem: 7,3₪, Jerozolima - Ein Gedi: 37,5₪ (powrót 30₪), Jerozolima - Tel Awiw: 18₪, Tel Awiw - Lotnisko TLV (pociąg): 15 ₪.
Przejazdy miejscowe w Jerozolimie: każdorazowo 6,6₪.
Falafel z ulicznej garkuchni: 7-10₪, shoarma/kebab - 12-18₪.
Ceny w arabskich sklepach spożywczych uznaniowe.
Ceny w marketach: woda (1,5 l): 5-7₪, coca-cola (2 l): 10₪, wino Tishbi Cabernet Syrah (bardzo dobre): 40₪. Jedzenia nie kupowałem.
Ceny w barze nad Morzem Martwym: piwo 16₪, lody 8-10₪.
Wejście do rezerwatu Wadi Dawid: 29₪.
Wejścia do obiektów sakralnych bezpłatne z wyjątkiem Kaplicy Wniebowstąpienia i Kościoła Pater Noster (każdy około 5₪).

Dodaj Komentarz